hhh

Loading...

poniedziałek, 31 października 2011

Peugeotcikowa robi sobie wolne ;)

Hej
Z racji faktu, że jeszcze w naszym domku nie ma neta, a od pracy robimy sobie dwudniową labę, to 1 i 2 listopada nie pojawi się żaden post :(
Trochę ubolewam nad tym, że nie mogę dodać sobie z innego miejsca niż pizzeria paru słów do Was, ale trudno :)
Miłego wypoczynku, żeby nie padało i słonko świeciło :)

1 listopada czas cierpień, wspomnień, tęsknoty
czas gdzie nie ma miejsca na ludzie głupoty
nie ma czasu na polityczne rozterki
to także nie pora na halloweenowe cukierki
to dla zmarłych hołd, dla tych co odeszli
dla tych co w inne życie już weszli.

Pamiętajcie odwiedzić groby swoich bliskich, a jeśli nie możecie być ciałem, to chociaż pomódlcie się za tych, co odeszli...


Bukiety :)

Hejka,
trochę mnie tutaj nie było, ale weekend w szkole odrobinę mnie wymęczył i nie miałam sił na pisanie.
Ale za to, wczoraj wyszukałam w internecie ciekawe bukiety ślubne. Dziś zamieszczę część pierwszą, bo nie chcę Was zarzucić nadmiarem nietypowych wiązanek ;)
Miłego poniedziałku ;*

bardzo słodki bukiet, urzekł mnie - zarówno jest fajny pod względem kolorystyki, jak i pod względem pomysłowości. niestety nie nadaje się na lato - bo ściągnie wszelkie owady i może zacząć się rozpuszczać.


bukiet - wersja 'na bogatego wujka z Ameryki' - wierzcie mi, że nie pogniewałabym się na taką wiązankę ;)


wierzcie mi lub nie, ten bukiet jest zrobiony z papieru (!) i ma za to duży plus u mnie - bo nie zwiędnie oraz wymaga naprawdę dużego talentu od twórcy tej wiązanki.


i ostatni na dzisiaj - leciutki, motylkowy bukiecik :)

Z tych czterech bukietów najmniej podoba mi się ten ostatni, a Was, który bukiet urzekł, a który nie przypadł do gustu?

piątek, 28 października 2011

Weekend strasznych historii - konkurs!

Hejka,
W ten weekend moja skrzynka odbiorcza nie chce być grzeczna i oczekuje na Wasze straszne historie, zasady konkursu są prościutkie -

ZASADY:
1. Straszne historie wysyłacie na mojego maila - Napisz
2. Jeśli nadesłana historia nie jest Waszego autorstwa, to podajcie źródło, z którego ją skopiowaliście.
3. Nie ma limitu nadesłanych historii przez jedną osobę (im więcej, tym większa szansa na wygraną)
4. Historie dłuższe niż strona A4 (pisana czcionką 12-10) odpadają bez czytania!
5. Historie można nadsyłać od momentu ukazania posta, do 31.10.2011 do godziny 12stej.

NAGRODA:
Trzy najstraszniejsze historie opublikuję na blogu, wraz z podaniem autora oraz linku do jego bloga.

Powodzenia!

Rodzice 12 letniej Ani poszli na całonocną imprezę z okazji walentynek. Ania została sama w domu ze swoim pieskiem który zawsze dotrzymywał jej towarzystwa a gdy się bała lizał ją po dłoni. Ania bez żadnych obaw siedziała w domu, grała na komputerze, czytała gazety aż usiadła przed telewizorem właśnie leciały wiadomości z ostatniej chwili : ,, Po Osiedlu Braci Śniadeckich grasuje seryjny morderca, uciekł on z więzienia i jest poszukiwany przez policję. proszę pozamykać wszystkie drzwi i czuwać w niebezpieczeństwie''. Ania przelękła się i wystawiła rękę za fotel od razu poczuła lizanie po ręku co ją trochę uspokoiło, wiedziała że nie jest sama. Leżała przez dłuższa chwile nagle usłyszała przytłumiony pisk swojego psa ale nie zwróciła na to zbytnio uwagi tylko odkrzyknęła,,, Azor cicho bądź wszystko jest w porządku'' dalej oglądała telewizje nagle usłyszała,, Kap, kap, kap''' pomyślała ze leci z kranu , ponownie usłyszała ,,kap, kap, kap'' trosze się przestraszyła i poczuła na swojej dłoni miłe lizanie, i już czuła się bezpiecznie. Ponownie usłyszała ,,kap, kap, kap'' lekko zdenerwowana uciążliwym kapanie wstała i poszła do łazienki. Ku jej przerażeniu na kaloryferze leżała odcięta głowa psa, Ania była w szoku o mało nie zemdlała obróciła się w stronę lustra na którym pisało ,, NIE TYLKO PSY POTRAFIĄ LIZAĆ'' nie zrobiła kolejnego kroku...została oblana kwasem...umierała powoli w ogromnych cierpieniach. Sprawcy tego czynu do tej pory nie złapano.. Chyba wiecie kto ją lizał po ręku...
źródło - www.straszymy.pl

czwartek, 27 października 2011

Horrory :)

Hej,
W tymże okresie, gdy wamipry i duchy wychodzą spod ziemi, żeby udać się na dyskotekę, wspomnę trochę o horrorach.

Nie lubię horrorów, co dziwne, gdy byłam dzieckiem to mogłam na potęgę oglądać straszne filmy. Zmieniło mi się to po filmie „Duch”. I do dziś nie wiem co w tym filmie było takiego, że przestałam oglądać tego typu projekcje. Wiem, że do dziś gdy widzę zapowiedź tego filmu (scena gdy gaśnie telewizor i pojawia się taki ‘śnieg’ budzi we mnie lęk). Ostatni horror jaki oglądałam, ale było to przez przypadek, bo mój ex mnie zabrał na nic nie mówiący nam film, którego tytułu za nic nie mogę sobie przypomnieć (nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się zapłacić za bilet i nie obejrzeć projekcji ;/) w tym filmie ruszyła mnie alejka parkowa a na niej ludzie, którzy wisieli na drzewach niczym bombki na choinkach... i od tego momentu nic już nie widziałam, a później dość długo miałam pietra wchodzić po ciemku na klatkę schodową ;/ a już najbardziej przerażają mnie horrory o duchach, jakoś tak chyba odrobinę wierzę, że gdzieś tam te istoty istnieją i nie ma co im dokuczać
Co ciekawsze nienawidzę oglądać filmów horrorów- za to kocham czytać horrory książki :)
Ale to chyba dlatego, że z książki nic mi nagle nie wyskakuje zza rogu ;)

Lubicie czy nie? Oglądacie czy wolicie jakąś lżejszą komedię? Jakie horrory najbardziej Was przerażają? Te o duchach, mordercach, wampirach?

Bye!

środa, 26 października 2011

Nauki przedmałżeńskie – część III


Cześć,

I po naukach – wczoraj były ostatnie (Bogu dzięki, bo wykładowca był słaby i jeszcze trafił się chłopak, który wszystko musiał przedyskutować i sobie po swojemu zinterpretować, czym wczoraj mnie już wkurzał, ale więcej go nie zobaczę)
Hmmm... Cóż wczoraj za bardzo cieszył mnie fakt, że to już jest koniec i mogę tylko w skrócie powiedzieć, że było o komunikacji (nuda), sposobach skutecznej komunikacji (jeszcze większa nuda) i pokazany był dekalog dla płci pięknej (krytyką męża swego nie zmienisz, żona musi mężowi swemu na dobro robić i czynić, żona męża winna wspierać, chwalić) oraz dekalog dla płci nie mniej pięknej (mąż powinien żonę wspierać gdy ta próbuje związek umocnić, powinni między sobą zrobić podział obowiązków, mąż powinien burzę hormonalną swej żony rozumieć i przyjąć ze stoickim spokojem)

Muszę teraz przysiąść do jednego referatu, a szczerze to ani w jotę mi się nie chce.
Miłej środy




a :) w środę jadę z obiema Mamuśkami oglądać suknie ^^
hmmm... to już za tydzień!

wtorek, 25 października 2011

Latawce, dmuchawce, wiatr :)

Hej,
Wczoraj oglądałam Galileo, a tam opowiadali i pokazywali jak robić latawce :)
I tak mi się przypomniało, że kiedyś jako dziecko chciałam mieć taką zabaweczkę, ale nie rodzice nie chcieli spełnić mojego życzenia. 
Cóż... jak będę mieć dzieci, to kupię im latawiec, albo nawet sami go zrobimy i wypuścimy w niebo :)

Buziaki ;*

PeeS dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, postaram się jak najszybciej wpaść do ich autorów i zostawić po sobie ślad :)



Nie pora na halloweenowe cukierki?

Hmmm... obchodzicie Halloween czy jednak nie?

Ja jakoś tego, nazwijmy to, święta nie obchodzę, nie praktykuję, choć nie mam nic przeciwko niemu. Po prostu moim rodzice nigdy w domu tego nie obchodzili. Może trochę szkoda, a może właśnie dobrze, bo na przykład lepiej rozumiem co jest ważne w tym okresie?
Nie wiem, ale uważam, że we wszystkim trzeba mieć zdrowy umiar – nie mam nic przeciwko dyniowym lampionom (chociaż, nie za bardzo wiem co z tym wydrążonym kawałkiem dyni bym zrobiła – bo w zeszłym roku próbowałam kompotu z dyni i nie wpadł on w moje gusta) ale chodzenie po domach w przebrania wampira, diabełka czy innego stworka w celu wyżebrania cukierka to dla mnie ciut słabe.

Aczkolwiek myślę, że w tym roku skuszę się na lidlowe halloweenowe słodkie straszydła :)

Upiornego poranka :)


poniedziałek, 24 października 2011

Cupcakes :)

Hejka,
Ostatnio pisałam o moich babeczkach. Ten post będzie jakby kontynuacją muffinkowego tematu. A mianowicie dziś parę słów o muffinkowych tortach. Gdy pierwszy raz to zobaczyłam, to pomyślałam sobie, że to naprawdę super pomysł – zwłaszcza dla osób, które za słodkimi tortami nie przepadają (ja do takich należę, ale gdy pojawia się tort własnoręcznie robiony, to często przełamuję swoją niechęć do tortów)

A co Wy sądzicie o czymś takim?
Wstawię Wam parę zdjęć prezentujących takie cudo :)
A może już ktoś coś takiego miał?

Czas zabrać się za odpowiedzi na Wasze komentarze, bo trochę tego mi się narobiło :)
Muszę też zająć się innymi rzeczami, więc tego posta piszę jakby 'na zapas' i tylko ustawię, żeby wyświetlił się o odpowiedniej porze ;) I chyba często będę z tego przywileju korzystać.

Miłego dnia ;*






Roboty drogowe :)

Hej,
jak zauważyłyście wprowadziłam parę zmian na swoim blogu :)
od teraz można mnie obserwować publicznie a także, można wybierać sobie do poczytania tematy, które najbardziej Was interesują.
Mam nadzieję, że się podoba :)

spokojnego poniedziałku :)

niedziela, 23 października 2011

Babeczki z niespodzianką :)

Hej,
dziś się wyspałam i z uzupełnionym zapasem sił zabieram się za pisanie, posta 'z wczoraj' :)

Wczoraj spróbowałam sama zrobić muffinki, popularnie zwane także babeczkami :)

Oto wynik mojej pracy:

Składniki
ciasto podstawowe na muffinki
 2 szklanki mąki
 1 szklanka cukru
 2 łyżeczki proszku do pieczenia
 1 szklanka mleka
 100 g masła (roztopić)
 1 jajko
dodatki i wypełnienie
opakowanie budyniu
400 ml mleka do budyniu
tabliczka czekolady

Krok 1.
Warto zacząć od zrobienia budyniu, żeby miał chwilę na przestygnięcie. Budyń robimy według zaleceń na opakowaniu, można dodać ciut mniej mleka, to wówczas budyń wyjdzie gęstszy.

Krok 2.
Ciasto na muffinki – ja rozpuściłam masełko w mikrofalówce (jest o niebo szybciej niż w garnku i nie ma szans na przypalenie garnka). Powinno się osobno wymieszać tak zwane składniki suche (czyli mąka, cukier, proszek do pieczenia) i w drugiej misce składniki tak zwane mokre (rozpuszczone masełko – uwaga może być gorące, jajo i mleko) suma suma rum i tak musimy te składniki mokre połączyć z suchymi, więc ja poszłam na skróty i wsypałam i wlałam wszystko od razu do miski. Miałam obawy czy nie będzie ciut takiego posmaku po proszku do pieczenia, ale porządnie wszystko zmiksowałam i w efekcie miałam po prostu jedną miskę mniej do umycia.

Krok 3.
Sięgam po papierowe foremki na babeczki (niby nazywają się one papilotkami) i wlewam na dno masę do babeczek, trzeba robić to ostrożnie, żeby za dużo nam się tego nie nalało, bo wtedy będzie lipa. Za pierwszym razem wylewam tyle masy, żeby w sumie tylko przykryć dno. Następnie sięgam po łyżeczkę z budyniem i centralnie na środek stawiam kroplę budyniu i kosteczkę czekolady. Na koniec – i to najważniejsze sięgam znowu po masę na babeczki i polewam tamże masą wkoło budyniu (tego co jest na środku) i zakrywam czekoladkę (tym sposobem budyń i czekoladka są w środku babeczki i babeczka nie przełamie się nam na pół – gdy nie dokładnie rozprowadzimy ostatnią warstwę masy na babeczki – to rozpadają się one na pół – wiem z własnego doświadczenia, a niestety w przepisie nie było to aż tak dokładnie rozpisane i dlatego mój pierwszy babeczkowy rzut, choć smaczny to miał tendencję do rozpadania się

Krok 4.
Wstawiam na 25 minut do piekarnika nagrzanego do 200C. Można potrzymać je w piecu ciut dłużej, wyjdą bardziej rumiane i będą łatwiej wychodzić z blaszek (wersja dla osób - które nie mają w domu papilotek), ale trzeba bardzo ich pilnować aby nie wyszła z tego murzynka ;P

Na koniec można dla zabawy babeczki polukrować, ja tego nie zrobiłam a i tak moje dzieło robiło furorę :)

Dodam, że w przepisie było napisane, że z tejże masy można zrobić ok. 12 muffinek o śr. 5cm... mi wyszło ich około 28 :) ale po wizycie mojej przyszłej Szwagierki i Oli z Magdą oraz moje siostry zostało ich już około 10 :)

Gościom bardzo, bardzo dziękuję za wizytę.
Kochane jesteście.

a moim Czytelnikom życzę miłej, słonecznej i w miarę ciepłej niedzieli :)
buziaki ;*

sobota, 22 października 2011

Coś starego, coś niebieskiego...

 Dobry wieczór :)

Przesądy są wszędzie i chyba będą nam towarzyszyć w każdej dziedzinie życia - nie mogły więc i ominiąć uroczystości jaką jest ślub.

"W dniu ślubu powinna mieć ona na sobie coś niebieskiego i zwykle jest to podwiązka. Ten kolor bowiem ma zapewnić płodność i wierność małżonka.
Dobrze by miała na sobie też coś używanego, ma to bowiem zagwarantować lojalność najbliższych, a także koniecznie coś pożyczonego - to z kolei symbol dobrych stosunków w nowej rodzinie. Nie obejdzie się też bez czegoś nowego, co zgodnie z wierzeniami ma zapewnić małżonkom dostatek. Ważne jest też by narzeczony nie zobaczył przed uroczystością wybranki w sukni ślubnej, gdyż mogło by to wywołać w małżeństwie niesnaski. Ponadto suknia nie może być uszyta ręką Panny Młodej, nie mogą jej także przymierzać niezamężne siostry przyszłej mężatki, gdyż grozi to staropanieństwem. Natomiast gdy podczas zakładania suknia rozpruje się uszkodzenie należy spiąć agrafką, nigdy zszywać - wróży to bowiem łzy i nieszczęście. Także niewskazane jest by sama Panna Młoda przeglądała się w lustrze w pełnym ubiorze, wystarczy by zdjęła choćby welon. Barto ważne są też buty Panny Młodej, które obowiązkowo muszą przeleżeć na parapecie przynajmniej jeden dzień przed ceremonią, by mogło w nie "wejść"szczęście. Wolna od przesądów nie jest także bielizna przyszłej małżonki, w której powinien zostać zaszyty kryształek cukru i okruszek chleba. Pan Młody natomiast do kieszeni garnituru powinien włożyć jakieś pieniądze, które mają zagwarantować rodzinie dostatek"
zebrane z : weselnik

I dlatego moja przyszła Szwagierka zadbała o to, by spełnić parę przesądów i tak  tym sposobem mam w jednej rzeczy spełnione aż trzy przesądy.

Jak myślicie co to może być i jakie przesądy się z tym wiążą?
Czekam na ciekawe propozycje. 

PeeS. odwiedziny Marleny i Kubusia oraz Oli z Magdą z deczka mnie zmęczyły (choć bardzo mnie uradowały) i dlatego też nie dodam na dziś zaplanowanego postu :( postaram się jutro szybciutko nadrobić braki :)

dobranoc ;* 

 

piątek, 21 października 2011

Żyjecie?


Nie wiem jak tam u Was czy jeszcze jesteście po drugiej stronie monitora, czy udało Wam się zostać tymi 2% wybrańców, którym dane było przeżyć :)

Mi się udało :)

Jak to powiedział mój Mężczyzna – do nas koniec świata nie dotarł, bo utknął w korku na Grunwaldzkiej ;)


You can too so!

Hej,
Dziś zaprezentuję Wam coś co znalazłam na stronie www.welonimuszka.pl, a co bardzo mi się spodobało i kto wie, czy z tegoż pomysłu nie skorzystam :)

 `Christian Louboutin proponuje małą torebkę ozdobioną gęsto ulokowanym materiałem wyciętym w płatki kwiatów. 
Cena: 995 euro, około 4 400 zł.`
 

A można przy odrobinie chęci i włożeniu swojej własnej pracy otrzymać bardzo podobny, o ile nie lepszy efekt za cenę dużo, dużo niższą.

Step first
Trzeba odnaleźć w szafie jakąś starą satynową torebeczkę, kopertówkę, której nie będzie nam. Jeśli takowej nie mamy, to warto rozejrzeć się po osiedlowych secondhandach, tam na pewno za grosze coś dorwiemy.

Step second
Poszukiwania i zakupienie nieprującego się materiału, z którego zrobimy płatki (z racji faktu, że w tym temacie jestem zielona, to wybiorę się do jakiegoś sklepu z materiałami i przy poradzie pań sprzedawczyń coś takiego na pewno uda mi się znaleźć)

Step third
Szukamy w domku igły, nitki, nożyczek i zabieramy się do konkretów.



Step fourth
Wycinamy rzędy płatków na obie strony torebki – musi być to taka ilość aby gęsto pokryła całą powierzchnię. Wycinamy także pojedyncze płatki, których zadaniem będzie dodać gęstość oraz sprytnie zakryją miejsca w których będzie szedł szew od nitki.

Step fifth
Nawlekamy nitkę na igłę. Gdy nam się to uda, to zabieramy się za szycie. Przyszywamy rzędy płatków w dwóch wartstwach, gęsto, jeden przy drugim, pamiętając o tym aby odsunąć płatki nim doszyjemy kolejny rządek.

Step sixth
Dodajemy pojedyncze płatki i zakrywamy nasze szwy.




i... gotowe!
Co prawda palce wymęczone (tak czuję, że u mnie może tak być, ale co tam). Można dodać jeszcze łańcuszek (spełni rolę paska) lub pozostać przy kopertówce.

Gdy już przebrniemy przez wykonywanie torebeczki i efekt nas zadowoli, to można wyciągnąć z szafy stare buty i to samo zrobić również z nimi. Efekt? Myślę, że wiele osób będzie pod wrażeniem.

Dodam, że ja mam co do tego ‘zrób to sama’ pewne plany, które zdradzę w swoim czasie :)

czwartek, 20 października 2011

Dzięki, dzięki, dzięki, dzięx ;D

Hejka,
W sumie to jakoś nie zamierzałam dziś pisać, ale jak czytałam swoje upatrzone blogi, to dostrzegłam to:


strona do wglądu, po kliknięciu.
zakładek, jak zwykle od groma, bo wszystko oczywiście - ważne ;)

Naprawdę miło mi się zrobiło :)

`Sztuka życia polega na tym, by cieszyć się małym, a wytrzymywać najgorsze.`
William Hazlitt


Autorce raz jeszcze dziękuję ;*

Miłego wieczora.

środa, 19 października 2011

Nauki przedmałżeńskie - część II

Hejka,
I kolejna notka z serii przygotowań przedślubnych ;) mam już trzecie spotkanie za sobą. Tym razem prowadziła je babka, matka czworga dzieci i odrobinę nawiedzona katoliczka (jak nikt wcześniej przywitała i pożegnała nas modlitwą i to nie taką typu ‘Ojcze nasz...’ tylko jakąś modlitwą z modlitewnika i trzymała nas z 1,5h)

A teraz quizik.
Czego ta Pani nie popiera?
a)      codziennej modlitw ze współmałżonkiem
b)      rozmowy z Bogiem
c)      antykoncepcji
d)      czytania encyklik Jana Pawła II?

Odpowiedzi pisać w komentarzach ;)

Co do spotkania, to w pamięć wbiło mi się coś takiego:

`Mąż Król oddaje się swojej żonie w całości, do szpiku kości, z butami i na całe życie.
Żona Królowa oddaje się swojemu mężowi w całości, do szpiku kości, z butami i na całe życie.`


`Do domu świeżo poślubionych małżonków ktoś puka do drzwi. Zdziwieni otwierają, a tam Pan Bóg. Zaskoczeni, ale serdecznie zapraszają Boga do siebie. 
Mówią:
Zobacz Boże tutaj jest krzyż, do którego będziemy się wspólnie modlić, tutaj jest kuchnia, stół przy którym będziemy jadać razem posiłki i będziemy czytać Pismo Święte, a tutaj jest pokój naszego przyszłego dziecka. Zobacz Boże tutaj wisi obrazek z Aniołem, żeby strzegł i chronił naszego łobuziaka przed niebezpieczeństwami, tutaj wisi obrazek Świętej Rodziny... 
A tutaj, co jest? –pyta Bóg. 
Tutaj? Boże tutaj jest sypialnia, ale tam to my mamy swojego ginekologa`

I z tym fantem Was zostawię :)

wtorek, 18 października 2011

Król poległ ;)

czyli: jak zagryzałam Burger Kinga McDonaldsem ;)

ciekawość zwyciężyła i mimo usłyszenia niepochlebnych opinii, wybrałam się do Burger Kinga. Niestety z racji faktu, że nie znałam ich menu, to wybór padł na cheeseburgera. Szczerze? Niczym mnie nie powalił (miał fajnie ciągnący się serek, ale na kotlecie chyba ciut przycięli). Następnym razem zdecyduję się na chicken nugget burger (dam drugą szansę), bo cenowo stoi tak samo jak kanapka z McDonald. I z racji faktu, że cheeseburger, to trochę za mało na najedzenie się, to na drugie śniadanie wybór padł na starego, ale jakże sprawdzonego chickenburgera z maca ;)

a poniżej zdjęcia z dni lego w Galerii Bałtyckiej :)

Ten lew ryczał ! (i budził grozę wśród najmłodszych milusińskich)


Jedź ‘lowelku’, jedź !

poniedziałek, 17 października 2011

"Tort zjedzą goście, kwiaty zwiędną, suknia powędruje do kufra na strychu, zostaną tylko zdjęcia..."




Jak już niektórzy zdążyli się domyśleć, przede mną dość ważny moment – czyli ślub ;) dlatego czasem post będzie opowiadał o perypetiach przygotowań przedślubnych ;)

Ostatnio byliśmy na etapie poszukiwań fotografa i z tej czynności napiszę parę sytuacji, które mnie rozbroiły –

Pierwsza -  oczywiście ceny (jeden pan napisał, że swoją usługę wycenia na 5 tys),

Druga - jedna pani fotograf napisała mi coś takiego: „możliwością zmniejszenia kosztów jest fotografowanie wesela przez pierwsze 1-2 godziny, co zawsze polecam, bo później “zmywają się makijaże” i nie ma już na zdjęciach takiej świeżości. – jak to przeczytałam to nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać? Mam wiele folderów ze ślubów na których byłam i nie wyobrażam sobie zdjęć z takiej imprezy do tzw. Pierwszego tańca, właśnie najwięcej frajdy dają zdjęcia osób ‘po kilku głębszych’ i taki pełen reportaż jest wspaniałą pamiątką tego jak impreza zmieniała się z godziny na godzinę ;)

I ostatnią rzeczą, która mnie drażniła było wysyłanie całych załączników z ofertą, zamiast krótkiego sprecyzowania ile nasze wymagania mogą obciążyć nasz portfel.

takie dam babskie narzekanie ...

eh... ostatnio jakieś jesienne przygnębienie mnie chyba dotarło, bo na nic nie mam kompletnie sił ani ochoty. dodatkowo wykładowcy tak poganiają w pisaniu do nich maili, a potem o odpowiedź to nie można się doprosić...

 chyba po prostu potrzebuję doładować baterie ;/

czwartek, 13 października 2011

Trzynastego ! ale w czwartek :)

Hej :)


I dziś trzynasty? Pechowy czy szczęśliwy? Dla mnie, kiedyś ta cyferka była dość szczęśliwą liczbą (było to dawno temu, w czasach przed narodzeniem mojego nicka Peugeotcikowa), ale nie będę się tutaj rozwodzić nad tą częścią z historii mojego życia. 
Wierzycie w przesądy typu `czarny kot` to nieszczęście a `przejście pod drabiną` to dramat? 
Ja raczej nie jestem przesądna jednak podświadomie gdzieś te wszystkie przesądy znam i jeśli mają wpłynąć na moje dalsze szczęście, to chętnie z nich korzystam ;) – na maturze obowiązkowo miałam podwiązkę czerwoną jak i bieliznę w tymże kolorze (dzięki Bogu marynarka od mundurku pozwalała mi założyć czerwony biustonosz pod białą bluzkę). Efekt? Matura zdana, ale gdybym się nie uczyła to żadna bielizna, podwiązka czy misiek nie pomogłyby (dodam, że ponoć istnieje przesąd iż na studniówce nie wolno ściągać butów, bo to źle wróźy – ja swoje zdjęłam i nie czuję by to wpłynęło w jakimś stopniu na moje wyniki (co prawda matury z rozszerzonej matmy nie zdałam, ale na ten egzamin szłam tylko w zamiarze sprawdzenia się, bo resztę – czyli obowiązkowy polski, język obcy i matematyka zostały zdane. Dodatkowo zdałam rozszerzony język polski, (tutaj tylko na poziomie podstawowym) - wos i geografię.

Ale nie o tym miałam pisać. Tak naprawdę najbardziej to wierzę w przeznaczenie, czy też fatum (ale nie w tym aspekcie rodem z antycznych dramatów), wiem, że to gdzie teraz jestem, kogo spotkałam na swojej drodze i którymi ścieżkami chciałam pójść było już dawno temu zapisane tam gdzieś na górze i co bym nie zrobiła i tak bym na przeznaczoną drogę trafiła. Tutaj przykład – wiele lat temu zarzekałam się, że nigdy ale to nigdy nie będę pracować `u siebie`, później doszło jeszcze: nigdy ale to nigdy nie będę pracować u siebie w gastronomi. I co? Od grubo ponad roku pracuję tutaj :)

Tak samo jest z moją edukacją, parę lat temu zamarzyłam sobie, że będę wielką panią kapitan niezależną od mężczyzn (tutaj miałam fazę udowodnić mężczyznom, że kobiety wiele potrafią i wpakowałam się do technikum mechatronicznego – wyboru nie żałuję) Efekt? Skończyłam technikum z wyróżnieniem i najwyższą średnią z wszystkich klas technikalnych, czyli jak chodzi o wiedzę, to w tyle zostawiłam przeważającą męską część szkoły (pozdrawiam moich kolegów z 4 BeTe) ale nie zdałam egzaminu technika ^^ oraz wróciłam na humanistyczną część edukacji – pedagogikę, a od której próbowałam uciec. 

To żem się rozpisała :) Mam nadzieję, że udało Wam się przebrnąć przez moje wypociny :)


środa, 12 października 2011

Nauki przedmałżeńskie - część I

Udało mi się zdobyć kolejną pieczątkę, tym razem było ciężej, bo nauki prowadził ksiądz o pewnych specyficznych upodobaniach politycznych (ostrzegał, że jeden polityk, który dostał się do sejmu będzie szkodził religii i w ogóle jedno wielkie z niego ‘zło’). Ale mniejsza o to.

Czego się dowiedziałam?
-         istnieje coś takiego jak trójkąt małżeński, od razu wyjaśniam – nie mam tutaj na myśli jakiejś kochanki, czy kochanka, a Boga ;P
-         każde współżycie między małżonkami to
b ł o g o s ł a w i e ń s t w o 
i trzeba się modlić o to by było jak najlepsze.
-         chodzenie do kościoła to niczym randka z Bogiem.

I to byłoby chyba na tyle.
I ksiądz nam starał się ‘zbrzydzić’ ślub, bo pytał jak można z jedną osobą całe życie wytrzymać, jaka to musi w nas siła tkwić, że chcemy przyjąć sakrament ślubu ( moja myśl - taka sama siła jaka drzemała w nim, gdy przyjmował sakrament kapłaństwa)

A ku przestrodze, w zeszłym roku ok. 70000 osób zostało rozwodnikami.

poniedziałek, 10 października 2011

Tęcza nad miastem ^^

dziś nie chce mi się pisać, dodam więc tylko fotki tęczy jaka wczoraj była u mnie :)


na tym zdjęciu wyraźnie widać, gdzie jest koniec tęczy,
a co za tym idzie, gdzie jest dzbanek ze złotem :)






według mnie, najlepsze zdjęcie
co lepsze robione aparatem w telefonie ^^

niedziela, 9 października 2011

1000 odwiedzin :)

Wiem, że 1000 odwiedzin, to dla niektórych tyle co nic, ale dla mnie jest to naprawdę miły wskaźnik, tego że to co tworzę ktoś czyta, komentuje. Pisanie bloga nie miałoby sensu bez Was, drodzy Czytelnicy, bo owszem piszę dla siebie, ale robię to również po to, by ktoś przeczytał moje wypociny.

Dziękuję wszystkim tym, którzy choć raz weszli na tą stronę, bo wiem że w tym czasie mogliście robić coś innego.
Dziękuję wszystkim tym, którzy choć raz weszli na tą stronę, bo wiem, że tym wyświetleniem strony zwiększyliście statystykę o magiczne +1 :)
Dziękuję wszystkim tym, którzy choć raz weszli na tą stronę, bo to dodaje mi skrzydeł i sprawia, że chce się pisać więcej i więcej.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia i ja chcę dojść teraz do 2000 wyświetleń. Bez Was to nie będzie miało sensu (oczywiście klikanie na moją stronę w celu ‘zwiększenia statystyk’ nie jest tym, o co mi chodzi), liczę na 2000 odwiedzin osób, które przeczytają i skomentują co nieco.

a to dalsza część tego muru z nagłówka :)

♦♦♦

Z okazji mojego małego sukcesu na blogu pojawiło się parę zmian.
Po pierwsze - to nagłówek w formie zdjęcia. Co do dresu, to cicho sza - zdjęcie zrobione dawno, dawno temu :D

Po drugie - w końcu mój Mężczyzna doszedł do tego jak usunąć te kochaniutkie rameczki wokół zdjęć :D

sobota, 8 października 2011

ufff ....

W ramach ogólnego narzekania (ostatnio co wejdę na jakiś blog, to czytam : na wszystko brak mi czasu, nauka zajmuje każdą moją chwilę itp., itd.) napiszę parę słów po pierwszym zjeździe pedagożek ;p


Z poradnictwa społeczno-wychowawczego jako zaliczenie będzie przygotowanie i omówienie prezentacji. Tak więc kto szybki, już w październiku załapie pierwszy wpis do indeksu ;)


Z organizacji działania zaliczeniem jest również przygotowanie pracy wraz z realizacją punktów w niej zawartych, dodatkowo muszę na 28ego października przeczytać cztery teksty i ich znajomość wykorzystać w praktyce.



Patologie... na początku oczywiście standard – uzależnienia od alkoholu. Zaliczeniem jest przygotowanie odpowiedzi na pytania podane w grudniu i oczywiście nauczenie się tych odpowiedzi. Znać pytania na egzamin, sprawdzian, kartkówkę – fajna sprawa? Też tak kiedyś myślałam, ale po zeszłorocznej filozofii (rozumiem pojedynczo każde słowo, ale w całym zdaniu to już nie – nie wiem jak to zdałam) jakoś tak nie jestem przekonana do tejże formy egzaminowania.

Mediacje i negocjacje, zaliczenie to przygotowanie pracy w której znajdę bądź zmyślę jakiś problem i jako jedna ze stron wynegocjuję dany cel. Czyli jednak nauczą mnie sprzedawać zamrażarkę Eskimosom? Jupi! I oczywiście na kolejne spotkanie (5.11) mam do zapoznania się z jednym rozdziałem psychologi społecznej.

Teoretyczne podstawy opieki – ehh... teoretyczne podstawy... sama nazwa mnie odrzuca, a to przez to, że w zeszłym roku 90% wykładów w temacie miała ‘teoretyczne podstawy czegoś tam....’ uwielbiam teorię ;/  i tutaj nowość. Zaliczenie w formie ustnej :) 


czwartek, 6 października 2011

Ostatni dzień wakacji :)


Jestem tą szczęściarą, która ma dość długie wakacje (od początku czerwca aż do października), ale wszystko co dobre musi się skończyć.
A zatem od jutra – notatki, długopis w torbę i witaj Uniwersytecie ;)

Przyznam szczerze, że trochę cieszę się na powrót na uczelnię.
Mój plan na najbliższy weekend (ku memu zdziwieniu ale i radości niedzielę mam wolną, co oznacza dłuższe wylegiwanie się w łóżeczku)


Jutro czeka mnie:
Poradnictwo społeczno-wychowawcze oraz organizacja działania (hmmm... nauczą mnie jak sobie zaplanować mój czas?)

A w sobotę:
Patologie społecznego funkcjonowania człowieka (z nazwy już mnie ten przedmiot ciekawi, ale ja lubię trudne sprawy, już na pierwszym roku pisałam o prostytucji wśród nieletnich, czym zaciekawiłam pana profesora),
Teoretyczne podstawy opieki,
Prowadzenie mediacji. Negocjacje  (czy po tym przedmiocie wcisnę zamrażarkę Eskimosowi?)


środa, 5 października 2011

o Księżniczkach :)

dziś bardzo króciutko.

w końcu udało mi się dorwać odcinek Kobiety na krańcu świata o „Księżniczce z Tokio” do którego swoim opisem zachęciła mnie Ankyl.

Szkoda, że ten odcinek trwał tylko 24 minuty – mógłby być nawet i dwu godzinny a i tak by mi się nie znudził :)

Oto zdjęcia z filmu, podpowiem, że jest to ósmy odcinek drugiego sezonu –


wtorek, 4 października 2011

Nauki przedmałżeńskie – część IV

Co prawda nie po kolei, ale nie jest to istotne ;)

Szczerze to spodziewałam się księdza, w sumie co ksiądz może wiedzieć o małżeństwie?
Tak więc przyszedł leciwy pan psycholog :)

Kilka wyrywków z nauk (tych śmieszniejszych i ciekawszych):

Małżeństwo to przymierze więzi między dwiema osobami powołane do ich szczęścia, dobra i... prokreacji.

Stabilne związki są bardziej odporne na czynniki psychopatyczne, szkodliwe, stres.

Warto przed ślubem zainteresować się stanem zdrowia partnerki (czy nie żenicie się z jakąś schizofreniczką lub wariatką – tu na sali jeden z panów zapytał się swojej drugiej połówki wprost – leczysz się?)

Małżeństwo to coś takiego jak pakiet, tu padło porównanie do ubezpieczenia samochodu (Sławek rzekł – ale pakiety można modyfikować)...
Zaś narzeczeństwo to okres próbny (jak w pracy)

A na koniec – rozwiązywanie konfliktów wzbogaca, bo związki bez kłótni są jakieś ‘autystyczne’

Podsumowując –

Pan psycholog Ameryki mi nie odkrył, jedynie przypomniał to co było na religii (pozdrawiam księdza, który robił nam pogadanki o ślubie, małżeństwie w klasie czwartej)

Taki kurs kosztuje cztery dychy. Dostajecie za to cztery pieczątki i tracicie około 4 godzin (no dobra – 6 godzin, bo dojazd też trzeba wziąć pod uwagę)

Ja mogę Wam taki kurs zrobić za pół ceny :D




wracam do nauki ;) ....

... ale póki co tylko tej kościelnej ;). Jeśli mi się uda, to dziś zdobędę pierwszą z czterech pieczątek, czyli wysłucham jednego z czterech bloków tematycznych.
Liczcie na relację z nauk ;)

A. Znamy już 'naszą' godzinę, ale póki co nikomu jej nie zdradzimy. Spokojnie. Wszystko będzie wiadome w swoim, właściwym czasie :)


Jak już wspominałam na FaceBook, szykuję małą kampanię reklamującą bloga ;)
Ale o tym dowiecie się więcej na:


Pe eS
Widzę, że licznik wyświetleń pnie się w górę :) (tja... wiem, że część tych kliknięć sama robię, ale sporo z tych wejść zawdzięczam Wam, tak więc szykuję jakiś fajny tysięczno - odwiedzinowy pościk).


Pa ;*

niedziela, 2 października 2011

Wracając do posta 'Zgaduj zgadula'

Nikomu nie udało się wstrzelić w odpowiedź, choć padła jedna dość bliska :)
Robiłam ciasto, a dokładnie kopiec kreta wariacja własna, czyli mój pierwszy nie torebkowy kopiec kreta :)

Biszkopt robiłam już parokrotnie, jedyną nowością było dodanie gorzkiego kakao i tak powstał biszkopt kakaowy.
Tak samo jak w przepisie z torebki zrobiłam w biszkopcie wgłębienie i powkładałam w nie banany, które wcześniej miały cytrynową kąpiel, na to ułożyłam krem śmietankowy (jedyny składnik, w którym wspomogłam się torebką) i na koniec to ciasto, które wcześniej wydrążyłam z biszkopta zasypało krem.

A oto efekty:













































Mój przepis na biszkopt (po modyfikacjach, ponieważ pierwszy biszkopt nie wyszedł tak jak to autorka przepisu zapowiadała):

4 jaja od szczęśliwych kur,
8 łyżek mąki,
1 łyżeczka proszku do pieczenia
cukier, sól (nie ma proporcji, ale wiadomo, że soli musi być dużo mniej niż cukru)

W wersji biszkopt czekoladowy użyto 7 łyżek mąki i jedną gorzkiego kakao.


Ps. Nie ukrywam, że ten kopiec był o niebo lepszy niż ten z dr. Oetkera ;)